Dziewietnasty Dolek Bywa Najtrudniejszy

Dziewietnasty Dolek Bywa Najtrudniejszy Dodane przez: Paulina Kmieć, dodano: 2008-12-09

Dziewiętnasty dołek bywa najtrudniejszy

Michał Poniż opowiada o oszustwach w golfie, grze na kasę i imprezach po rundzie. Zdradza kulisy swojego zawodu i po raz pierwszy publicznie, choć z wielkim trudem, mówi o yips – swojej największej słabości.

Grał i rozmawiał Michał Kukawski

Wielu ludzi mu zazdrości. Nie, nie samochodu. Jeździ kilkunastoletnią Hondą, która wygląda tak, jakby przetrwała zderzenie z pociągiem. Zazdroszczą mu sposobu na życie. A żyje z plakatów. Wśród jego stałych klientów są Martin Scorsese i Leonardo di Caprio. Pół roku mieszka w Polsce, a na jesieni, kiedy u nas nie da się już grać w golfa, wyjeżdża do Stanów. Bo on gra bez przerwy.

Michał Poniż gra w golfa

Handicap kompletnego idioty
Ponieważ Michał jest członkiem klubu First Warsaw Golf & Country Club, spotkaliśmy się na polu golfowym Lisia Polana, które on zna znaczniej gorzej. Miałem zatem  większe szanse na remis... przynajmniej na jednym dołku. A stawka była warta wydobycia głęboko skrywanych do tej pory umiejętności – za każdy wygrany dołek miałem dostać butelkę tequili. Mogę od razu zdradzić, że mój barek nie wzbogacił się o nowe trunki. Ale to żaden wstyd – Poniż gra w golfa od ponad 15 lat, a moje hcp w porównaniu z jego wypada równie żałośnie jak biurowiec w Katowicach przy Empire State Building. Nie zamierzałem się tym jednak przejmować, tym bardziej, że mój imiennik rozwinął temat handicapu. – Byłem na Mistrzostwach Europy Mid–Amatorów w Postołowie, grałem z Duńczykiem, który ostatecznie wygrał cały turniej. Zauważyłem coś ciekawego i przerażającego jednocześnie – czym niższy handicap, tym bardziej ograniczone zainteresowania. Zapytałem go, co robi, gdy nie gra w golfa. Odpowiedział, że pracuje w poniedziałki i środy, w piątki gra w lidze w Szwecji, więc już w czwartek wyjeżdża, we wtorki i soboty ma trening. Wszystko było związane z golfem. To już pełne zawodowstwo, mimo że był to amator.
A jaki handicap ma Michał Poniż? – Kompletnego idioty! 4,5. Nie powinienem się więc niczym innym niż golfem interesować. Chcę zobaczyć, na jakim poziome zaczyna się pełen debilizm, tym bardziej, że ostatnio zacząłem lepiej grać.
Do debilizmu mu daleko, ale gra jak zawodowiec. Wyciągnął drivera i chwilę później był już pod greenem. To prawda, jedynka to dość krótki par 4, dla mnie jednak wystarczająco długi, by do greenu dobić aż trzema uderzeniami. Spokojnie, Michał rozgrzewał się na range'u od siedmiu godzin. Czy to rzeczywiście oznacza, że golf to jego jedyne zajęcie poza pracą? – Kiedyś czytałem książki, ale to było tak dawno, że nic już nie pamiętam. Ale mogę ci powiedzieć, jakim kijem uderzyłem na dołku nr 7 w 1916 roku (śmiech). Tak to jest – nagle okazuje się, że człowiek poświęca golfowi każdą wolą chwilę. przebywasz w gronie ludzi pierdolniętych tak samo jak ty i to zboczenie staje się normą.

Kultura wypoczywania czyli 19. dołek
Putty szły mi naprawdę dobrze. Z tym większą przyjemnością słuchałem, co mój rozmówca w golfie widzi. – W golfie zanikają podziały wieku, grać może naprawdę każdy. Pierwszy taki szok przeżyłem w Stanach, na polu publicznym, gdzie zostałem przydzielony do innych samotnych graczy. Trafił mi się dziadek po siedemdziesiątce i może dwunastoletni chłopiec. Pomyślałem: „Ale się będę musiał męczyć”. Obaj mnie ograli. Jednak w naszej rozgrywce taki stan rzeczy był mało prawdopodobny. Michał miał na jedynce birdie, ja bogeya. – Zdaję sobie sprawę, że mogę być postrzegany jako pojeb, że golf nie jest społecznie produktywny, ale daje mi niesamowicie dużo przyjemności i bodźców do działania. Poza tym, trzyma mnie przy zdrowiu. Lekarze zalecają 15 minut spaceru dziennie, a ja podczas rundy przechodzę 8 kilometrów, pomacham kijem i jestem 4–5 godzin na świeżym powietrzu. Jedyne zagrożenie związane z golfem to kultura wypoczywania, czyli 19. dołek. Tu czasami gra się znacznie dłużej. Myślę, że u nas często wykracza to poza granice przyzwoitości. W Stanach pije się przede wszystkim piwo i nie widziałem tam nigdy nieprzytomnego golfisty, a w Polsce owszem. Sam czasami uczestniczę w imprezie po rundzie. I to mnie trochę przeraża, kiedy wracam do Polski po pół roku spędzonym w Stanach.

Najbardziej przeklęte słowo
Podobno na polu golfowym najbardziej przeraża go chippowanie. Przydarzają mu się wtedy niekontrolowane ruchach rąk i nadgarstków, znane pod nazwą „yips” i występujące u 33-48 procent doświadczonych, dobrze grających golfistów. Tymczasem doszliśmy do greenu drugiego dołka. Michał miał do zagrania kilkumetrowy chip. Nagle zobaczyłem, jak nerwowo podrywa ręce do góry, trafia bardzo nieczysto, a piłka spada na ziemię kilkadziesiąt centymetrów od miejsca, z którego została wybita. Nie mogłem powstrzymać się przed okrzykiem: „To był twój słynny yips!”. – O mój Boże, nie mów nawet tego słowa. Wyglądał na zdruzgotanego. – To najbardziej przeklęte słowo, jakie znam. Kiedy stoję nad piłką przypomina mi się, że coś takiego mam i już zaczynam się lekko niepokoić. Przy zamachu coś jest nie tak i robię topa, trafiam w ziemię albo w ogóle nie trafiam w piłkę. To jest horror.
Gdy już skończyliśmy grę na drugim dołku – żaden z nas nie był zachwycony swoim wynikiem – Michał ustawił się w tym samym miejscu, w którym chwilę wcześniej chippował i zaczął uderzać piłkę po piłce. – Podczas treningu robię to doskonale. Ostatnio nie trenuję niczego poza chippowaniem. Zaobserwowałem, że wiele zależy od pierwszego chipa. Jeśli zagram dobrze, później jest OK. Ostatnio w Rajszewie na jedynce miałem par, później birdie, na trójce uderzyłem lekko na prawo. Byłem blisko greenu, więc mogłem wybierać: puttowanie lub chippowanie. Był zakład, trochę mi zależało, ale postanowiłem chippować. I trafiłem do dołka. Pozwoliło mi to na pełen luz przez resztę rundy. Natomiast w Mistrzostwach Polski Mid–Amatorów w Postołowie na czwartym dołku (par 5) zagrałem dwa świetne uderzenia i byłem 1,5 metra przed greenem, zachippowałem i po tym uderzeniu byłem 5 metrów od greenu, w piasku. Skończyło się fatalnie i dalej już grałem ze świadomością, że mi nie wychodzi.
Znane są opowieści golfistów, którzy widzieli Poniża grającego putterem z bunkra. Do tej pory wydawało mi się to zabawne, ale tego dnia zobaczyłem, że dla Michała to prawdziwa męka. – To są dla mnie bardzo przykre chwile. Bo tak jak czuję, że mogę zagrać par pola, w momencie kiedy „to” przychodzi, zaczyna się totalny koszmar. Michał wie, że jest to związane z psychiką, z jego doświadczeniami. Jak mówi, przeczytał już wszystko, co do tej pory napisano o yips i nadal nie wie, jak sobie z tym poradzić. – Natknąłem się w końcu na historię jednego z zawodowców z pierwszej trzydziestki światowego rankingu, który cierpiał na tę samą dolegliwość. Postanowiłem dowiedzieć się, jak on sobie poradził z tym problemem. I on sobie rzeczywiście poradził – przestał grać. Niewątpliwie jest to wyjście, ale ja jeszcze walczę.

Początki w Teksasie
Tymczasem na trzecim dołku ja walczyłem w wysokiej trawie. Najpierw by piłkę odnaleźć, później by się z trawy wydostać. Natomiast mój przeciwnik bez problemu trafił „green in regulation”, tym razem unikając konieczności wykonania chipa.
– Zawsze lubiłem sport i rywalizację. Grałem dużo w piłkę nożną, a później w USA wielokrotnie mijałem pola golfowe, ale do głowy mi nie przyszło, żeby zagrać. Golf był wtedy dla mnie zupełnie nieinteresującym folklorem. Dużo grałem w tenisa. Na czas studiów Michał przeniósł się do Austin, stolicy Teksasu, i zamieszkał 15 metrów od 9–dołkowego pola golfowego. Było to najstarsze pole w Teksasie, na którym podobno grał Ben Hogan. Ale o tym Michał dowiedział się dużo później, kiedy sam spróbował gry i choć się nie zniechęcił, o zachwycie nie było mowy. – Mieszkałem tak blisko pola, że siłą rzeczy musiałem zacząć grać. Zdecydowałem, że pójdę z kolegą, który grywał regularnie i zobaczę, o co w tym chodzi. Myślałem, że będzie znacznie łatwiej i wkurzyło mnie, że nie wychodziło mi to, co wydawało się dziecinnie proste. Przy okazji jedną piłką trafiłem w samochód. Nie powiem, żebym oszalał wtedy na punkcie golfa. Grałem może 10 razy w roku.

Bojownik o uczciwość
Prawie oszalałem ze szczęścia, gdy moja piłka poszybowała prosto w stronę greenu na czwórce (par 3). Prawie, bo piłka spadła za green i znowu zagubiła się w wysokiej trawie. Drugi strzał z tee był już idealny. Michał wykazywał się ogromną cierpliwością. Jak się okazało, trudne sytuacje wpływają na niego mobilizująco. – W golfie zakochałem się dopiero w Polsce na początku lat 90. Pojechałem do Rajszewa i tam poznałem swoich pierwszych kolegów golfistów. Jeden z nich, choć grał gorzej ode mnie, zawsze ze mną wygrywał. Miał znacznie więcej szczęścia – zawsze znajdował piłki, gdy moje się gubiły. Później się dowiedziałem, że miał szczęście nie tylko w grze ze mną. To wyzwoliło we mnie ducha rywalizacji i bojownika o uczciwość i grę fair play. Od tamtej pory zacząłem dużo i namiętnie grać.
Poniż wykupił roczne członkostwo w Rajszewie i pojawiał się tam mniej więcej pięć razy w tygodniu, spotykając wciąż tych samych ludzi. – Jakiś facet podjechał do mnie melexem i zapytał: „Ty, grasz?”. Odpowiedziałem: „Ty, gram”. Na pierwszym tee uderzył do wody. Była susza, więc wody było niewiele i piłka wylądowała na wysepce. Pojechał po nią przez wodę, a melex się zakopał. Ja na to patrzyłem z wybałuszonymi oczami, nie wiedząc co się dzieje, a on wysiadł z melexa, uderzył piłkę na fairway, wziął torbę na ramię, zostawiając wózek na środku jeziorka. Nie skończyliśmy jeszcze dołka, kiedy podjechał do nas pro i tak mnie opierdolił za tego melexa, że mi mowę odebrało. Słuchałem, czego on ode mnie chce, a mój partner spokojnie szedł dalej w ogóle się nie przejmując.
Na piątym dołku znów szukałem piłki w trawie. – Grałem z dwoma panami, powiedzmy X i Y. X budował właśnie dom i bardzo chciał wygrać pierwszą nagrodę, którą była kosiarka. Wszyscy graliśmy fatalnie, ale ja wygrałem. Podpisaliśmy karty i zostałem na polu, żeby chwilę poodbijać. Miałem tak zły wynik, że nawet nie planowałem iść na ceremonię rozdania nagród. Stałem na drivingu i nagle usłyszałem: „Trzecie miejsce zajął pan Y”. Przestałem uderzać i słuchałem dalej. „Drugie miejsce zajął pan X.” Rzuciłem więc kije, bo to oznaczało, że wygrałem turniej. Wpadłem na salę, żeby odebrać kosiarkę i okazało się, że zwycięzcą turnieju został Long Ching Jong, czy jakoś tak. Zdębiałem. Podszedłem do panów X i Y, nagrody ustawione mieli na stole, chwyciłem jedną i usłyszałem, żebym ją zostawił, bo to dla dziecka (śmiech). Zapytałem, co się stało. „Nie wiem, chyba błąd komputera” – odpowiedział X. Zapytałem, kto obsługiwał komputer. „No niby ja, ale chyba coś program pochrzanił” – wyjaśnił. Nie wiedziałem, co zrobić, bo było to tak ewidentne. Teraz się z tego śmieję, ale wtedy mnie to wkurzyło i przysięgłem sobie, że już nigdy na coś podobnego nie pozwolę. Nie wiem, ile nagród w ten sposób zostało wygranych, ale jakiś procent na pewno.
I wtedy nadeszła moja chwila. Na szóstce par 4 Michał wpadł dwa razy do bunkra i okazało się, że po trzech uderzeniach obaj jesteśmy na greenie. Do wbicia pozostały nam długie putty. Mój rywal spudłował. Stałem więc po raz pierwszy przed szansą wygrania dołka. Przymierzyłem. Piłka leciała idealnie… i zatrzymała się kilka centymetrów od dołka. Remis i nadal ani jednej tequili. Całe szczęście, że nie graliśmy na pieniądze.

W zakładach chodzi o emocje
– Zakłady w golfie to bardzo powszechne zjawisko i to na całym świecie. Ja uwielbiam się zakładać. Swego czasu prowadziłem nawet statystyki. Na koniec roku wyszło mi, że jestem do przodu 40 złotych (śmiech). Jak mówi, chodzi przede wszystkim o emocje. Przyznał, że golfiści zakładają się dziś rzadziej, a już na pewno nie z taką fantazją jak kiedyś. – W Rajszewie na dołku nr 16 (par 3) dwóch kolegów założyło się, który będzie bliżej dołka. Każdy metr różnicy wycenili na 20 dolarów. Pierwszy uderzył topa i piłka wpadła do wody. Drugi zagrał slice'a, piłka skręciła w bok. Pojawiły się problemy, bo jak liczyć odległość piłki, która jest w jeziorku? Później zaczęło się szukanie piłki, która wpadła w krzaki. No i trochę tych metrów się nazbierało. Dziś najczęściej golfiści zakładają się o 50-100 złotych, ale są też „turnieje”, podczas których w puli jest 100 tysięcy złotych i więcej.
– Co roku odbywa się „Kalkata”. Najpierw rozlosowuje się pary – wysoki z niskim handicapem, sumuje hcp, dzieli na pół i liczy się best ball. I oczywiście jest turniej indywidualny. Wpisowe wynosi 200 złotych, ale po losowaniu par następuje najciekawsza część – licytacja zawodników. Jeśli uważam, że pan Z wygra zawody, mogę kupić jego udziały. Walka bywa zacięta i czasem w przypadku faworytów wpisowe przebijane jest stukrotnie. Wtedy dostaje się 50% udziałów i zawodnik, którego „kupiłeś” musi wpłacić 50% wylicytowanej sumy. W ten sposób w puli jest czasami 100,000 złotych albo więcej. Ja o tym wszystkim oczywiście tylko słyszałem, nikt z moich znajomych w tym nie bierze udziału (śmiech).
Siódemka w Lisiej Polanie to króciutki par 3 z dwoma głębokimi bunkrami broniącymi greenu od frontu. Obaj uderzyliśmy prosto na green, ale moja piłka spadła znacznie dalej od flagi niż Michała. Znowu pojawił się cień nadziei. I rzeczywiście zabrakło mi dosłownie centymetrów – naprawdę dobrze puttowałem tego dnia. I znowu remis.
„Casablanca” za 45,000 dolarów
– Od zawsze zbierałem plakaty. Już jako mały chłopiec wieszałem je w pokoju – były fajne, dziwne, kolorowe. Wyjeżdżając do Stanów, zabrałem ze sobą te ulubione. Polskimi plakatami zawsze lubiłem się chwalić. Gdy przyjeżdżałem do Polski, szukałem nowych – prosiłem rozlepiaczy, chodziłem do teatrów, niektóre kupowałem w galeriach. Byłem typowym kolekcjonerem-amatorem. W końcu znajomy, który miał knajpę, zaproponował, bym zrobił wystawę. To był 1987 rok. Cena plakatu w dolarach wynosiła około 5-10 centów. Oczywiście niektóre były trudne do zdobycia. Jakiś facet zainteresował się plakatem Świeżego do filmu „Bulwar zachodzącego słońca”. Nie chciałem go sprzedać, ale nalegał. Jako asystent reżysera nie zarabiałem dużych pieniędzy i 20 dolarów było dla mnie nie małą sumą. Wiedziałem jednak, że ciężko będzie mi znaleźć taki sam plakat. Żeby się ode mnie odczepił, zaproponowałem cenę 1,000 dolarów. Bez wahania wypisał czek. Zrobił dobry interes, bo dziś ten plakat wart jest 4,000 dolarów. Coś mi wtedy zaświtało – jeśli za plakat wart 5-10 centów mogę mieć 1,000 dolarów, to może warto się tym zająć.
I zajął się. A ja zająłem się dwoma ostatnimi dołkami. Nie mogłem się jednak skupić na grze, tak mnie intrygowała historia plakatów. Michał też stracił koncentrację i już do końca żaden z nasz nie zszedł poniżej bogeya. Za to usłyszałem jedną z tych historii, które zaczynają się słowami: „Interes życia zrobiłem…”.
– Znalazłem w Radomiu pod koniec lat 80. plakat dużego formatu, oryginał do filmu „Casablanca”. Znalazłem go w wśród różnych papierów u pana, który był dyrektorem kina i kiedyś pracował w Filmotece Polskiej. Zapłaciłem mu spore pieniądze – około 30 dolarów, czyli mocno powyżej średniej pensji miesięcznej. Nie wiedziałem dokładnie, ile ten plakat jest wart. Zabrałem go do USA i sprzedałem za 45,000 dolarów. Jak się później okazało, zrobiłem błąd, bo niedawno został sprzedany za 125,000 funtów. Z drugiej strony, był to dla mnie przełomowy moment. Wszystkie te pieniądze zainwestowałem w plakaty. To mi pozwoliło na skompletowanie plakatów, których już dziś bym nie kupił. Teraz można ich szukać w internecie, ale ja nienawidzę siedzieć przed komputerem. Jeśli do wyboru mam internet lub golfa, zawsze wybiorę golfa. Ale jeśli dowiem się, że jest jakiś kolekcjoner w Lozannie lub Genewie, to zamiast na pole golfowe pojadę tam. Chyba nie jest ze mną aż tak źle, mam jeszcze jakieś ludzkie odruchy (śmiech).

ALFABET PONIŻA:

ALBATROS – egzotyczny i legendarny ptak, pojawiający się niespodziewanie na polach golfowych. Ostatnio widziany w towarzystwie Sikorki w Naterkach.

BIRDY – ptaszek, którego pojawienie się wywołuje okrzyki zachwytu. Choć popularny, występuje w Polsce nieczęsto.

CHIPPING – yips, o żesz k...!

DUFF – jak wyżej.

EGZEKUCJA – jedyna skuteczna metoda wyleczenia się z yips.

FANTASTYKA – opowieści golfistów po skończonej rundzie, wedle których tylko splot nieszczęśliwych wypadków, pech oraz moment niezawinionej dekoncentracji spowodowały niezasłużony rezultat 96 uderzeń, zamiast zasłużonego 69.

GOLF – obsesyjny spacer wśród łąk i lasów, podczas którego zamiast łagodnego wyciszenia dominuje wściekła bezsilność i frustracja przeplatane nagłymi uniesieniami religijnymi.

HANDICAP – ułomność pilnie śledzona przez Polski Związek Golfa. Pragnieniem wielu jest być oficjalnie uznanym za bardziej ułomnego niż w rzeczywistości. Tzw. ułomność hodowana gwarantuje sukcesy w kategorii netto oraz nienawiść pozostałych graczy.

IRYTACJA – yips, shank, lip-out, duff, thin, banan, zgniłe awokado.

JAMKA – obiekt pożądania czeskich golfistów.

KAPUSCINSKI RYSZARD – dzięki Bogu nie grał w golfa.

LISTA STARTOWA – czy z tymi ludźmi naprawdę chcesz pójść na pięciogodzinny spacer wzdłuż plaży o 7:30 rano?

MEGALOMANIA – nigdy więcej nie zagram powyżej 90.

NARKOMANIA – jutro zagram par pola.

O – toaleta dla kobiet. Dlaczego „O”? Politycznie niepoprawne.

PAR – cieszy amatora.

RELIGIJNE UNIESIENIE – stan ekstazy po skutecznym wykonaniu trudnego strzału zakończonego niespodziewanie przyjemnym efektem (zob. A i B).

STRÓJ GOLFISTY – element skutecznie odstraszający od gry ludzi młodych, estetycznie wrażliwych, normalnych.

TRANSWESTYTA – oszust grający z czerwonych tee.

UCIECZKA NA POŁUDNIE – małpolud w stroju hożej krakowianki, panowie w waciakach, gruby, chudy, średni, czar i urok PRL-u. Napisał Sławomir Mrożek. Polecam!

WRAŻLIWOŚĆ – cecha destruktywna, powodująca słabe wyniki, poniżej realnych możliwości.

ZANIK PAMIĘCI – cecha konstruktywna, powodująca dobre wyniki, powyżej realnych możliwości.

ŻOŁĄDKOWA GORZKA MIĘTOWA

 

tekst pochodzi z piątego numeru magazynu Golfmania, który został wydany w październiku 2008 roku.

  •  

Dodaj komentarz